Ile trzeba mieć odwagi, by sobie pomóc?
Ile trzeba mieć odwagi, by sobie pomóc?
Nie da się nikogo, do niczego przymusić. Oczywiste! Nawet jeśli miałoby to być dla tzw. dobra. Kiedy patrzę na historię swojego życia, moich bliskich, przyjaciół, znajomych widzę to wyraźnie, a jednak często nie przestaję się dziwić, dlaczego tak trudno sięgnąć po pomoc w sprawach drobnych i ważnych. Myślę nieraz o tym ile osób chciałoby zmienić coś w swoim życiu, mieć poczucie życia bardziej pełnego, radosnego i szczęśliwego (oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe). Słyszę często o tych marzeniach, pragnieniach i potrzebach. Równie często słyszę też, że pewnych zastanych spraw, schematów, zobowiązań i ograniczeń nie sposób zmienić. Albo też, że jest to bardzo trudne. Zastanawiam się wtedy, czy to jest rodzaj przekonania „nie poradzę sobie”, „nie umiem tego zmienić”, lub „nie mam siły”, a może jest to nastawienie „jeszcze nie jest tak źle”, „jakoś to się poprawi” itp.
Przekonania, jak wiadomo, często nie są naszym autorskim „dziełem”, niekiedy dostajemy je w spadku od osób bliskich i innych, dla nas ważnych, co więcej często nie są one wspierające. Może by tu sięgnąć do całej teorii tzw. RTZ (racjonalnej terapii zachowań), by wykazać, że przecież praca z przekonaniami jest możliwe, dla mnie jednak nie wyczerpuje to tematu. A dlaczego? Sądzę, że to w warstwie emocjonalnej tkwi problem i nawet jeśli przekonywać by samego siebie, że określony sposób myślenia jest błędny, to korekta związana z nowym przekonaniem, np. tym wspierającym wymaga także zmiany w sferze emocji. Powstaje zatem pytanie, jeśli zmienię przekonanie na „dam radę”, „umiem to zmienić” , „mam siłę”, coś pomoże? Odpowiedź wydaje się oczywista.
Wracając teraz do początku. Kiedy słyszę apel, chciałabym zmienić coś w swoim życiu, schudnąć, nie jeść nałogowo słodyczy, mieć bardziej wspierające relacje, znaleźć lepszą pracę, czuć się dobrze w swoim ciele, mieć więcej wewnętrznej radości, to odnoszę wrażenie, że jest to prawdziwe i oczekiwane. Co zatem stoi na przeszkodzie, by zacząć działać? Myślę, że nie jest to leń, brak woli, czy negatywne doświadczenia z przeszłości. Bardziej stawiałabym na „osłabiające” emocje, takie jak strach, zwątpienie, brak wiary, frustracja, złość, niska samoocena, poczucie przytłoczenia i … można by wymieniać tak dalej.
Tego typu emocje są swego rodzaju pułapkami, które każdy sam zastawia na siebie. Doświadczając tego typu emocji stale i permanentnie trudno podjąć decyzję, że idę dalej.
Kilka przykładów, które dobrze obrazują rolę tych emocji oraz rodzaj gry, która się w związku z nimi toczy:
- ktoś od wielu miesięcy doświadcza problemów ze snem, leki nie pomagają, zmiana rytmu i przyzwyczajeń też nie, nawet melatonina poszła w przysłowiowy kąt. Pojawia się złość, rozdrażnienie, brak energii. Wydawałoby się, że praca właśnie z tymi emocjami byłaby bardzo niezbędna, bo te pokłady emocji, które doprowadziły do bezsenności, w tym wypadku tłumiona złość, teraz podwójnie wychodzą na wierzch i dają się we znaki. Przyznam, że aż ciekawa jestem, bo obserwuję to z pozytywnym współczuciem, jaki będzie ciąg dalszy tej historii,
- inna sytuacja, ktoś inny od lat choruje na cukrzycę, ma wiedzę i naprawdę bardzo dobre rozumienie, czym ona jest i jakie konsekwencje powoduje, a równocześnie z lubością „podjada” słodkości. Zapytany, jak się czuje, kiedy je konsumuję, odpowiada "po prostu świetnie", odczuwa radość, poczucie szczęścia, jak kiedyś, gdy czuł się podobnie, jako małe dziecko. Te chwile szczęścia są tymi momentami, gdy ten ktoś zapewne czuł się bezpieczny i zaopiekowany, bo przecież łatwo sobie wyobrazić, że takie momenty w życiu małych dzieci są w dwójnasób wspaniałe. Jak ważne są to emocje, że można położyć na szali swoje biologiczne zdrowie?
- i jeszcze jeden przykład, ktoś doświadcza dolegliwości bólowych np. stawów, kręgosłupa i ma wrażenie, że często boli, go już całe ciało. Stara się pomóc sobie, jak potrafi, koncentrując jednak uwagę jedynie na swoim ciele. Tymczasem żyje w toksycznej relacji, poświęca siebie, doświadcza bardzo silnych i skrajnych emocji, lęku, połączonego z bezsilnością, albo złości i nienawiści na przemian. Choć te emocje już ponazywał, to nadal zostaje na etapie „wiem o tym”, ale na razie „nic nie mogę zrobić”. Tutaj też zdaje sobie pytanie, jakiego poziomu dyskomfortu trzeba doświadczyć, by podjąć decyzję „stawiam na siebie”, „od teraz dbam o siebie”, „zajmę się swoimi emocjami”.
Czasami jest tak, że ucieczka od emocji, albo też ich poszukiwanie kosztem części siebie jest ogromnym rachunkiem, który wcześniej, czy później sami sobie wystawimy i zapłacimy.
Ofiarowanie pomocy, wsparcia, zrozumienia i otwartości nie zawsze wystarczy, by drugi człowiek dał sobie prawo do jej wzięcia i można by powiedzieć, że to oczywiście jego wybór. Czasem tylko, tak po prostu szkoda tej odpuszczonej szansy na poprawę…
Co można napisać? Może tyle, że warto podjąć decyzję i sobie pomóc, że życie po zmianie jest inne, lepsze, zdrowsze i wspiera budowanie dobrych emocji. Co więcej, daje wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa i tego, że jesteśmy bardziej w zgodzie ze sobą.
Niezmiennie trzymam kciuki za wszystkich, którym potrzebny jest ten pierwszy krok.
Prawdą jest, że tylko od Ciebie zależy, czy będzie ona możliwa…